piątek, 19 lutego 2016

Potraktowałam Londyn z buta



24 stycznia wybrałam się Londynu z dwóch powodów - po pierwsze chciałam sprawdzić czy można wejść pomiędzy 9 i 10 peron dworca King's Cross bez kupowania biletu kolejowego; po drugie umówiłam się z Agnieszką z bloga http://wkrainiejane.blogspot.co.uk/. Warte wspomnienia, bo częściej spotykam się chyba z obywatelami Polski niż innymi au-pairkami.




 Odpowiedź na pierwszą zagadkę odkryłam dość szybko. Przed bramkami na bilety, lekko z lewej strony ulokowano sklep, w którym ruch wydaje się być taki sam bez względu na godzinę czy temperaturę na zewnątrz. Zaraz obok postawiono tabliczkę dla mugoli, pewnie po to żeby się nie pchali tam gdzie na prawdę znajduje się peron 9 i 3/4, tylko żeby pozowali do prowizorycznego wózka towarowego. Udało się, mugole robią sobie zdjęcia, można na własny aparat lub można kupić odbitkę w sklepie.

Potem pojechałam do Tate Britain. Średnią ochotę miałam na galerię, ale w perspektywie rychłego powrotu do Polski (tak, wszystkie weekendy do lipca mam już zaplanowane) nie można tracić czasu czekają na napływ ochoty. Choć oświetlenie obrazów nie należy do najlepszych, to bez wątpienia Tate Britain wygrywa kategorię na wycieczki i omówienia. Przed wyjazdem z Henley nic nie wiedziałam o potencjalnych oprowadzaniach i bez gotowej taktyki zwiedzania weszłam do budynku. Posłuchałam dziesięciominutowej interpretacji obrazu (było ich więcej w tym dniu), który wybrał jeden z wolontariuszy muzeum oraz wzięłam udział w wycieczce (jednej z czterech zróżnicowanych tematycznie) po salach sztuki współczesnej, która wiele wątpliwości wyjaśniła, zostawiając jednocześnie dużo pytań do refleksji. Naprawdę szeroka oferta omówień i analiz, byłam pod ogromnym wrażeniem.



Potem pojechałam spotkać się z Agnieszką. Zanim umówiłyśmy się w Londynie, trafiłyśmy nawzajem na swoje blogi, ja się zaczytywałam i mój wewnętrzny głos mruczał "prawda, prawda". Zdecydowałyśmy się pójść na Tower Bridge Experience. Jest to wystawa ulokowana w górnej części Tower Bridge.


Nie wiem czy sama wybrałabym się na tą atrakcję, ale jeśli ma się więcej czasu i jest się przygotowanym na płacenie za zwiedzanie (około 10-13 funtów), to warto się wybrać. Słowo "experience" ma tutaj duże znaczenie. Obie z Agnieszką lekceważąco pominęłyśmy filmy edukacyjne, plansze i wystawy, poświęcając się wyłącznie czystej radości chodzenia po szklanej, transparentnej (to takie mikołowskie słowo!) podłodze i deptania butami samochodów, przechodniów i Londynu w ogóle.


 



Po pokonaniu pierwszych lęków i zaburzeń przestrzeni, zwątpienia w siłę grawitacji, poddania swojego rozsądku ciężkiej próbie; po namowie pana z obsługi, który rozgonił pobliskie towarzystwo i trzymał straż nad naszymi 5 minutami prywatności, położyłyśmy się na Tower Bridge i zrobiłyśmy sobie selfie w lustrze. To było moje prawdopodobnie pierwsze selfie w lustrze ever, dlatego musiałam nieźle główkować nad tym, jak głowę zachować i nie zakryć jej telefonem.


 

A potem poszłyśmy na kawę i na spacer, siedziałyśmy na stacji Paddington dużo dłużej niż mogłabym przypuszczać przed spotkaniem Agi i rozmawiałyśmy o tylu różnych rzeczach, że do dzisiaj cały czas zachwycam się tą magią rozmowy z prawie obcą osobą o zakamarkach naszego postrzegania świata.

Nic tylko cieszyć się życiem i kupować kolejne bilety. Na jutro (dzięki sławionej w tym poście Agnieszce) mam zabukowany spektakl "Upiór w operze". Jutro też spotkam się w Londynie z moim bratem i kuzynem, o których stanie dowiaduję się na bieżąco ze statusów na facebooku (każdy lajkując).

Dużo zaległych wiadomości wciąż do przekazania. Po opisanym wyżej weekendzie byłam m.in na Tower of London, obchodach chińskiego nowego roku, w Westminster Abbey i w Cambridge. Dzisiaj też zakończyłam kolejny tydzień przerwy międzysemestralnej z chłopcami, który był dla mnie jak spacer farmera dla mało utytułowanego strongmana. Chciałabym też opisać rzeczy, jakie robiliśmy z chłopcami, bo może kiedyś ktoś z tych pomysłów skorzysta w swojej pracy jako au-pair.

Z mniej spektakularnych, lecz wciąż wartych wspomnienia faktów:
-kompletuje walizkę książek do przywiezienia w kwietniu do Polski,
-zainstalowałam sobie aplikację do liczenia kalorii, ale zakłada dość prymitywną formułę, dlatego wkrótce ją odinstaluję,
-narysowałam siebie jako superbohatera, mam długie włosy z niebieskimi, fioletowymi, żółtymi i pomarańczowymi pasemkami, czerwone szpilki i władam czasem,
-kocham otrzymywać czekoladę studentską, ale z uwagi na moją słabą wolę proszę nie obdarowywać mnie nią do końca mojego pobytu w Anglii,
-istnieją foremki do lodów na patyku! już nigdy więcej łyżki w kubku danonków, kiedy przygotowuję mrożony jogurt


-wspominając chwile, kiedy czytałam blogi innych au-pairek i podziwiałam bycie 100 dni za granicą
an-pair

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz